Od czasu do czasu przygotowujemy dla Was dłuższe artykuły w formie wywiadu z osobami, które można spotkać na naszej rodzimej scenie tuningowej. Za tymi samochodami często kryją się różnego rodzaju nietuzinkowe historie, które staramy się Wam przybliżyć. Jako, że w ostatnim czasie stronę zdominowały Audi, tym razem zdecydowaliśmy się sięgnąć po bardziej klasyczne, oldschoolowe wozidło. Rodem z Japonii. Ladies and gentleman, przed Wami Lasek oraz jego Mistubishi Galant, zwany pieszczotliwie błędem finansowym.
Na początek kilka słów o sobie, kim jesteś, co robisz, czym Cie rodzice karmili, że jesteś taki wysoki?
“Dzień dobry, cześć. Jestem Pietrek, część mnie pewnie kojarzy” jak śpiewał poeta. Ktoś kiedyś powiedział, że jestem jak moje auta – drogi, brzydki i ciągle coś ze mną nie tak. I im dłużej o tym myślę, tym bardziej zaczyna mi się to trzymać kupy. Na co dzień pracuje kreatywnie robiąc ładne obrazki. Zanim zacząłem budować auta to właśnie tą drogą realizowałem swoją samochodową zajawkę – w dzień projektowałem dla brandów streetwearowych, a w nocy rysowałem fury do szuflady. I to chyba właśnie to otworzyło mi drzwi do środowiska w którym finalnie wylądowałem. Pzdr Chudy! #ALGMNT! A rodzice karmili mnie gumami TURBO! Kocham was mamo I tato!
Porównaj siebie I swoje motoryzacyjne cele/marzenia dziś, a 4-5 lat temu. Gdzie byłeś, a gdzie jesteś, co myślałeś wtedy a co myślisz teraz?
Gdzieś już o tym pokrótce opowiadałem… Nie będziemy z tego robić autobiografii, ale możemy wrócić do tematu. Ostatnio sam o tym myślałem i ta historia z perspektywy czasu wydaje mi się trochę nieprawdopodobna. Nasuwa mi się skojarzenie z jakąś starą reklamą – jak dzieciak patrzy maślanymi oczami na plakat z jakimś Lambo nad swoim łóżkiem, a później jako dorosły gość parkuje nowe SV pod domem. Podkreślę, że nie miałem nad łóżkiem plakatu z Galantem.
Motoryzacją zaraził mnie ojciec który od małego zabierał mnie na rajdy off-roadowe. Kiedyś podczas startu takiego rajdu w jego małej rodzinnej mieścinie, jego ziomek wziął mnie na prawy fotel do porsche 944 i zafundował mi przelot życia przez miasto. Wtedy już wiedziałem co chcę robić jak dorosnę. Ale do sedna – pamiętam jak 5 lat temu moim głównym środkiem transportu były Ikarusy, w wolnych chwilach przeczesywałem internetowe fora wzdychając do tych wszystkich wychuchanych aut na lśniących felgach. Wiedziałem, że chciałbym pojawić się kiedyś na takim zlocie własnym autem, któremu wszyscy będą robić zdjęcia i zbijać mi piątki za wkład pracy. Wtedy myślałem jeszcze, że te wszystkie projekty powstają w hermetycznych laboratoriach, składane w białych rękawiczkach za taczki
hajsu… Więc w głębi siebie myślałem, że na zawsze zostanę w sferze marzeń.
Zbierałem wtedy na pierwsze własne auto – po studiach zahaczyłem się w pierwszej robocie i odkładałem każdą złotówkę, żeby w końcu mieć coś swojego. Od momentu zrobienia prawka zaraz po 18. urodzinach marzyło mi się s13. Kiedy miałem już odłożoną jakąś skromną sumę zacząłem się rozglądać I szybko zdałem sobie sprawę, że czasy kiedy ładną sztukę z CA18DET po delikatnych modach można było wyrwać za 5k dawno minęły Przypomniałem sobie wtedy, że “zawsze chciałem mieć galanta” (serio słyszę to od ludzi częściej niż by się mogło wydawać). Trafiła się “ładna sztuka” w Gdańsku…
Pojechałeś… Warto było?
Wszyscy wiemy jak się kupuje pierwsze auto- człowiek jest napalony jak szczerbaty na suchary, więc długo się nie zastanawiając – pojechałem I kupiłem. Ależ ja byłem wtedy podjarany… Japońska limuzyna, rozumiesz? Aluminiowe 18 na szerokim kapciu… Budyniowa skóra… Pierwszego dnia czułem się jakbym jechał do pracy Phantomem, byłem najgrubszym indorem po tej stronie Missisipi. Niestety nie mogłem być w większym błędzie. Okazało się, że auto jest zgniłe jakby ostatni rok spędziło na dnie jeziora, wahacz jest na sztywno przyspawany do budy, podłużnice mają dziury wielkości pięści ect. (Myślisz, że jak się jedzie z Krakowa do Gdańska to jest czas oglądać samochód?! Przecież trzeba jeszcze wrócić).
W każdym razie z pomocą przyszło mi wtedy kilka świeżo poznanych osób – Diups, który był wtedy uszczytu swojej sławy, poznał mnie z Klemą, który wtedy był dla mnie jakimś mistycznym guru, o którym czytałem tylko w internecie. I się zaczęło… Zapadła decyzja, że będę walczył o ten samochód. I w wielkim skrócie – jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności po upływie kilku lat ludzie, o których czytałem na forach, to moi kumple, warsztaty które były jak motoryzacyjna Mekka gościły mnie na długie tygodnie, a na imprezy które oglądałem na YT wjeżdżałem bez kolejki w najgrubszej ekipie, zbijając piątki na bramce. Fajne uczucie.
Wtedy myślałem, że żeby mieć to, co mam teraz, trzeba mieć baaaardzo bogatych rodziców albo sprzedawać dragi, że to zabawa tylko dla wybranych szczęśliwców, że te auta powstają przy pomocy kosmicznych technologii i że jak nie ma się wypchanego portfela to można sobie co najwyżej popatrzeć na zdjęcia w internecie. Teraz natomiast myślę dokładnie tak samo!
Skoro już wiemy jakie były twoje marzenia i że większość się spełniła, to czemu tak mało Cię na eventach I w social media, przecież dla większości właśnie to jest najważniejsze, pokazać się na zlocie I fejsiku
Racja, trochę się wycofałem… Z czego to wynika? Do końca sam nie wiem, może jestem już zgryźliwym tetrykiem i głośna młodzież zaczyna mi przeszkadzać. Tak serio – w zeszłym sezonie chyba bardziej świadomie wycofałem się ze sceny – odpuściłem sobie wszystkie większe eventy, chciałem trochę zmienić środowisko i odpocząć po dość intensywnym 2016.
Skupiłem się na spędzaniu czasu z rodziną i upalaniu gruzów. Poza tym mam dużo różnych zajawek, pomiędzy które muszę mądrze rozdzielać swój czas, a praca po pracy nie wpływa pozytywnie na deficyt wolnych godzin w tygodniu.
Galant zapadł się pod ziemię?
Galanta nie było widać nigdzie, choć jak się przekonałem, słuch o nim nie zaginął – co gdzieś tam w głębi trochę mnie cieszyło. W tym roku do ostatniej chwili nie wiedziałem czy mam się zbroić, czy odklepać- jakoś brakowało motywacji. Jak to zwykle bywa, obudziłem się z ręką w nocniku. W maju stwierdziłem, że ruszam z robotą! Porozsyłałem zgłoszenia na największe eventy i zacząłem dłubać. Było już za późno na jakiekolwiek poważne mody, ale udało się odgruzować auto po zimie i jak co roku odwiedzić Danon Car Detailing. Udało mi się też odhaczyć mega fajne DaFreakz Meet w Rzeszowie i wyjąć nagrodę TOP_1 Imprezy – dało mi to kopa i trochę zmotywowało, żeby bardziej skupić się na Galancie. Niestety, przez zbieg niefortunnych okoliczności, zapał szybko minął.
Zaraz po powrocie z Rzeszowa udało mi się rozpruć miskę olejową (na powietrzu wcale nie trzeba jeździć wysoko!), auto trafiło na podnośnik. Tydzień po odebraniu, zaczęły sypać się głupie rzeczy eksploatacyjne, a czas spędzany w warsztacie się przeciągał. Do tego wszystkiego doszło kilka kwestii w życiu prywatnym no i zanim się obejrzałem, sezon zaczął się kończyć…
No a Internety?
Soszal Midja to zupełnie osobny temat o którym też można się rozgadać. Primo – Facebook zaczął mnie wkurzać jakiś rok temu, więc z niego zrezygnowałem. Wszyscy dobrze wiemy jak szeroki wachlarz charakterów i poziomów intelektualnych możemy tam znaleźć, a ja niestety cierpię na alergię na głupich ludzi. Mam za dużo nerwów w życiu, żeby wkurwiać się za każdym razem otwierając przeglądarkę. Do tego wszystkiego dochodzi kwestia prywatności – chyba zacząłem ją sobie bardziej cenić.
Co do priorytetyzacji celów w obecnych czasach, to mam do tego podejście mocno odbiegające od normy. Owszem, fajnie jest zobaczyć, że ludzie z całego świata jarają się autem które zbudowałeś ( a internet jest chyba jedynym miejscem które daje taką możliwość), ale mam wrażenie, że bardzo często dochodzi do sytuacji ekstremalnych typu „na jaki kolor mam okleić samochód? Głosujcie lajkami!”.
Budowanie auta pod ludzi z internetu jest dla mnie bardzo słabe… Oczywiste jest, że kiedy na scenie pojawia się ultra mocny projekt w skali światowej, to trzeba go pokazywać, ale często granica między uzasadnioną dumą a bezsensownym biciem piany jak influencerki z instagrama jest bardzo cienka. Nie zrozum mnie źle – nie widzę nic złego w pokazywaniu
ludziom tego co robisz – wkładasz w to w końcu masę wysiłku i to twoje zbójnickie prawo, jeśli chcesz się tym dzielić ze środowiskiem. Niestety często sytuacja zaczyna przypominać swoisty wyścig o lajki, przestaje chodzić o to, kto wkłada ile pracy w projekt, kto podejmuje większe ryzyko i kto idzie swoją ścieżką, a o to, kto lepiej wstrzeli się w trendy panujące w internecie i ilu ma klakierów.
Przy tym wszystkim bardzo łatwo zatracić własny gust i odstawić wyobraźnie – a moim zdaniem to właśnie to w tej zabawie jest najważniejsze. Tuning zawsze był przejawem indywidualizmu – chcieliśmy mieć coś czego nikt inny nie ma, coś czego nie można kupić w sklepie, coś co nas wyróżni. W momencie kiedy o tym, co jest dla nas dobre, zaczynają (pośrednio lub bezpośrednio) decydować inni ludzie, zabawa przestaje mieć sens…
Galant. Wiemy, że drugi najlepszy galant w PL (#Stuwylepszy)… Czemu nie pierwszy? Co w nim zrobiłeś, a co jeszcze planujesz? I czy wtedy będzie to już najlepszy gallant w PL?
Wiadomo! Pamiętasz co mówiłem o indywidualności przy poprzednim pytaniu? Czemu nie pierwszy? Bo może mam za mało kolegów tam gdzie trzeba, albo nie mam facebooka. Nie
wiem – lata mi to. Co w nim zrobiłem…? Raczej co w nim zepsułem… Ale po kolei.
Pierwszy rok posiadania upłynął mi pod znakiem doprowadzania tego auta do stanu używalności. Odbudowa elementów konstrukcyjnych, masa blacharki, poszerzenie budy o 2cm na stronę żeby upchnąć koła, nowa podłoga, nowe nadkola, nowe kielichy, elementy zawieszenia, cała elektryka w silniku – masa rzeczy, która po kupnie okazała się być w opłakanym stanie. W międzyczasie Ciocia wkleiła się w bok Galanta Passatem, więc polakierowaliśmy pół auta. Udało się dorwać chyba pierwszy w Polsce gwint od ISC i modne wtedy XXR’y 527 9.75×18. Wtedy właśnie runęło moje wyobrażenie o tym, że te wszystkie „projekty” składane są w hermetycznych komorach przez panów w białych rękawiczkach, jak silniki do R35.
Okazało się, że bardziej niż pedantyczna otoczka, liczy się łeb na karku, wyobraźnia i wiedza
praktyczna. Pierwsze kroki stawiałem w Klema Custom Garage, który na samym wstępie bardzo mocno chciał ostudzić mój zapał do modyfikowania samochodu. Niestety, nie udało mu się i nie miał wyjścia. Musiał mi pomóc. Po pierwszym przejeżdżonym sezonie złapałem takiego bakcyla, że nie było już odwrotu. Pierwszy wyjazd „zmodyfikowanym” autem na święta do rodziców skończyłem po 50km z rozwaloną miską, później było tylko ciekawiej – przez rok przerobiłem chyba 3 miski olejowe…
W tak zwanym międzyczasie złamałem się i postanowiłem założyć do auta pakiet Avance. Przedni zderzak schodził wtedy dużo niżej i wiedziałem, że w takim setupie nie dam rady zjechać do garażu… Więc zapadła decyzja, że budujemy powietrze! (TAK – zbudowałem od podstaw customowe pneumatyczne zawieszenie, żeby móc zjeżdżać do garażu!) Zawieszenie ISC siedziało już w aucie a całą resztą zajął się BezNazwyGarage – kawał solidnej roboty! Niestety to nie Vag i airride nie leżał w Żabce obok śledzia po kaszubsku, więc wszystko trzeba było rozplanować od zera i wiele elementów wykonać samemu – podołali lepiej niż mogłem to sobie wyobrazić.
Zabudowa całej instalacji za tylną kanapą tak, że w bagażniku jest tylko kompresor Viar’a i butla to mistrzostwo świata! Po totalnym wypstrykaniu się z kasy do stopnia, w którym musiałem podjadać Grubemu (Trzeba dać zdjęcie grubego przy aucie!) karmę, budżet nie puścił mnie niestety w stronę SSR Professor’ów SP1, więc wpadły JR12 18×9 (z których jestem bardzo zadowolony i póki co nie do końca kumam nagonkę na „fejkowe koła”). Udało
się spasować je z budą na “piczy kłak”, wyspawać nowy wydech z nierdzewki i zrobić kilka innych rzeczy.
Aha!!! I najważniejsze!!! Wtedy wpadł TOWSTRAP, który teraz zdobi przód praktycznie każdego “grubo podłubanego” galanta w kraju! ( Pamiętasz jeszcze to o indywidualnośći…?) W przyszłym roku planuje jeszcze zamontowanie gumowego kutasa na masce, tylko po to, żeby sprawdzić ilu kolesi skopiuje to rozwiązanie, dlatego że widzieli je na ładnym zdjęciu w internecie. (Ja wszystko rozumiem, ale pytania w stylu “CO TO JEST I GDZIE TO KUPIĆ” są mniej więcej tak samo żenujące jak białe sztruksy na weselu).
W każdym razie na chwilę obecną jestem zadowolony z wyglądu auta, ale jak wszyscy wiemy, taki stan nie może trwać długo i w głowie urodziło mi się już kilka chorych pomysłów (poza gumowym kutasem). Jestem już po rozmowach z MAXTON DESIGN i myślę, że wspólnymi siłami uda nam się je zrealizować.
Wiem dobrze, że jest kilka aut I projektów okołomotoryzacyjnych w których maczałeś palce, które z nich wspominasz najlepiej?
Zawód który wykonuje wymaga ode mnie kreatywności, z czego często korzystają moi koledzy – w głowie rodzą mi się różne głupie pomysły, które nie zawsze mam gdzie wcielić w życie. Wtedy “płótnem” stają się samochody innych ludzi. Zaczęło się chyba od projektu i wykonania oklejki na Sandy Prelude – wymyśliłem sobie, że zrobimy z tego auta myśliwiec i koncepcja spodobała się właścicielowi (zresztą chyba nie tylko jemu, bo pamiętam, że w przeciągu roku pojawiło się delikkatne xero tego projektu). Doskonale pamiętam oklejanie auta na parkingu podziemnym w Galeri Plaza, wizytę policji o 3 w nocy i radość po skończeniu całości.
Ciekawostka – tam właśnie pierwsze szlify w oklejaniu miał współzałożyciel jednej z dobrze prosperujących firm oklejających auta w południowej Polsce. Było jeszcze oczywiście e24 – BWEHR, tam też mogłem popuścić wodze swojej militarnej fantazji. Udało się pociągnąć za kilka sznurków i odwalić chyba najgrubszy numer na Polskiej scenie – zdobyliśmy wtedy dwa autentyczne fotele z myśliwca szkoleniowego TS-11 Iskra i zamontowaliśmy je w aucie, do tego wjechały jeszcze panele przełączników z S22 i panel uzbrojenia bodajże od któregoś
miga.
Uwielbiałem to auto i szkoda, że jego historia tak szybko i tak tragicznie się skończyła… Poza tym było sporo mniejszych projektów – oklejka Mazdy Chudego i The SumoProject Andrzeja na Worthersee bodajże 2 lata temu, Ilustracja (z której powstała duża część brandingu) na The Raceism Event 2015 (w sumie to stylówka powielana jest po dzień dzisiejszy, więc chyba się podobało), pilotażowa linia ciuchów ALGMNT, projekty dla Danon Car Detailing czy Authentic Cars i spoooro innych.
Drift…e36…ulica…tor…
#JBMW! Drift jarał mnie od czasów, kiedy w Polsce mało kto słyszał o tej dyscyplinie i tak jak wspominałem, pierwszym autem miało byc s13… Ale dopiero dwie zimy temu stwierdziłem, że szkoda tłuc galanta po śniegu i wypada kupić coś do poruszania się po mieście. Trafiło się e36 z mocarnym M40B18 pod maską i tak się zaczęło – głupie inwestycje w auto warte parę groszy, ślizganie się po mokrym asfalcie, koszenie znaków, łamanie wahaczy o krawężniki, wpadanie do rowów… Normalna sprawa! Po roku z tym autem mogę stwierdzić, że gadanie “HUR DUR, do driftów minimum to 400 koni mordeczko! Z fartem!” można wsadzić między bajki. 115 koni wystarczy nawet na suchą nawierzchnię (#lowpowerwarriors) – wystarczy technika . Po wspomnianych rowach, znakach i krawężnikach stwierdziłem, że streeto chyba nie jest dla mnie i zdecydowanie wolę tor. Zwłaszcza po przesiadce na M50B25.
Pogdybajmy- masz nieograniczony budżet, ale będzie to twoje jedno jedyne auto do lansu I do wożenia zakupów, co to będzie I dlaczego G63 AMG?!
Szczerze – ostatnio mocno jara mnie Kia Stinger w najmocniejszej opcji 3.3T 370 koni… Mega fajne auto! Ale dobra – nieograniczony budżet – może Brabus SV12? Podoba mi się też to, co Boden Autohaus zrobiło z S63 rok temu. Ciekaw jestem jak nowe S8 wyglądałoby na powietrzu… Możemy tak wyliczać w nieskończoność. G63 w serii jakoś mi nie robi – przepraszam.
Na zakończenie, czy jest coś, co chciałbyś żeby zmieniło się na naszej “Scenie?”
Myślę, że nasza scena ma się dobrze! Ale gdybym miał się do czegoś przyczepić, to do małolatów (tak, znowu będę zgryźliwym dziadem) – ostatnio źle się dzieje.W Krakowie problem rozrósł się dość mocno i wszyscy na tym cierpimy. Wiadomo, że każdy z nas kiedyś zaczynał swoją przygodę, a pierwsze auto zawsze było naszym zdaniem najszybsze w mieście! Rozumiem doskonale, że trzeba się wyszumieć, spalić trochę gumy, dokręcać wszystkie biegi do odcięcia spod świateł i pokazać, że Astra ’97 mamy jest szybsza niż Panda ojca tego pajaca na pasie obok, ale nie wolno w tym wszystkim tracić kontaktu z rzeczywistością. Mam wrażenie, że niektórzy naoglądali się za dużo filmów o przygodach Pana Toretto i jego wesołej ferajny, wydaje im się, że tak właśnie wygląda środowisko motoryzacyjne.
Otóż pozwól, że coś Ci wytłumacze Młody Junaku – ni chuja! Serio, NIKOMU nie imponuje palenie gumy starym sztruclem na parkingu wielopoziomowym. NIKT nie popatrzy na Ciebie po odcięciu pierwszego biegu na wjeździe do garażu i nie powie “zajebiscie!”. Przez Ciebie i Tobie podobnych stróże prawa są cięci na wszystkich, którzy poruszają się zmodyfikowanymi autami. (Ja wiem, że to teraz nie twój problem, bo mama nie pozwala wsadzić gwintu do Polówki, ale kiedyś uzbierasz na coś własnego, będziesz chciał modzić i pierwsze zabranie dowodu zaboli.)
Pozostaje wiara, że podejście się zmieni i na parkingach w czwartki znowu będziemy mogli pogadać co kto podłubał, a nie jakie naklejki wrzucił na tylną szybę albo jakie seryjne auto „zkillował” w drodze do Tesco. Sztuczne podziały na ekipy, kliki, gangi, ugrupowania radykalno-separatystyczne też są trochę bez sensu. Primo – w kupie siła. Secundo – mamy więcej wspólnego niż się wam wszystkim wydaje (polecam wpisać “Why do we race” na YT), wszyscy tak naprawdę mamy jeden cel i łączy nas to co robimy, tylko trzeba podchodzić do siebie z wzajemnym szacunkiem i potrafić okiełznać swoje (często przerośnięte) ego.
Peace. I’m out!